"Nie oczekuję, że z miejsca uwierzycie w moją historię,
a nawet poważnie bym się zdziwił, gdyby tak właśnie było. Zapewne uznacie mnie
za skończonego wariata" - mój ironiczny śmiech - "ale uprzejmie
proszę was o wstrzymanie się z pytaniami aż do samego końca.
Zacząć musimy od tego, że niezależnie, co sobie wyobrażacie,
nie spędziłem całego życia na lekach psychotropowych. Nieco ponad piętnaście
lat temu, kiedy byłem kwitnącą trzydziestką, zdawało mi się, że złapałem Pana
Boga za nogi. Co tu dużo mówić, piekielnie mi się powodziło. Suma na koncie
była więcej niż zadowalająca, w garażu stał samochód pierwszej nowości, a ja
sam właśnie stałem się jednym najmłodszych tajniaków w historii FBI
zaangażowanych w tak poważną sprawę, jaką było rozpracowanie Pajęczyny
Charlotty.
Jak się zapewnie domyślacie, mało to ma wspólnego z tym
przesłodzonym filmem familijnym.
Pajęczyna Charlotty spędzała sen z powiek dziesiątkom osób
na różnych szczeblach rządowych i policyjnych. Była to nieoficjalna nazwa
tajnej grupy, złożonej ze szpiegów, zdrajców i innych rodzajów szumowin, które
za nic mają patriotyzm i dobro swojej ojczyzny. Ich działalność polegała
głównie na sprzedawaniu wszystkim zainteresowanym tajemnic rządowych, planów i
dokumentów, które miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego, oczywiście za
rozsądną cenę. Możecie się zastanawiać skąd zdobywali tak cenny materiał
przetargowy. Tak jak już wspominałem - opłacani szpiedzy, głównie zdrajcy,
urzędnicy na wysokich pozycjach, ciągnący do pieniędzy niczym pszczoły do
miodu. Bylibyście naprawdę zszokowani, gdybym wymienił chociażby kilka głównych
nazwisk, często przewijających się podczas wieczornych wiadomości.
Oczywiście działania Pajęczyny Charlotty nie ograniczały się
tylko do Stanów Zjednoczonych, lecz coraz szybciej szerzyły się na skalę
światową. Ich oddziały powstawały w każdym państwie, z którego dany klient
pragnął uzyskać informacje. Lepka, niepozorna, lecz zabójcza w swoich skutkach
sieć konsekwentnie oplatała cały glob.
Rozpracowanie tej nielegalnej organizacji było niczym
syzyfowe prace. Miejsca spotkań nie były regularne, nigdy nie odbywały się w
tym samych miejscach, a łącznicy, pośredniczący pomiędzy doręczycielami a
klientami zmieniali się jak w kalejdoskopie - rzadko kiedy jedna osoba
rozmawiała dwa razy z tym samym człowiekiem, niezależnie czy dostarczał on
informacji, czy je nabywał. Wszystko odbywało się twarzą w twarz, żadnych
e-maili, telefonów, czatów internetowych - nic co mogłoby nam zapewnić materiał
dowodowy. A co najważniejsze - żadnych świadków.
Skąd więc w ogóle wiedzieliśmy, że takie coś istnieje i
rozgrywa się nagminnie dzień w dzień, tuż pod naszymi węszącymi nochalami? Cóż,
w każdym łańcuchu znajdzie się słabe ogniwo, które prędzej lub później pęknie.
Tym ogniwem był Marshall Hall, pracownik Białego Domu, który sam się do nas
zgłosił i jak na spowiedzi opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział,
podczas rocznej współpracy z członkami Pajęczyny.
Pomimo zapewnionej mu ochrony dwa dni później zaginął w niewyjaśnionych
okolicznościach.
Dzięki jego zeznaniom mogliśmy przejść do działania. Wyjście
było tylko jedno - wmieszanie się w szeregi i zostanie jedną z Szarlotek (tak
nazywali się agenci działający w terenie nad rozpracowaniem grupy od środka).
Do tego zadania oddelegowana została dziesięcioosobowa grupa specjalna, której
miałem zaszczyt być częścią.
Zadanie do łatwych nie należało. Pomimo cennych wskazówek,
tak naprawdę nie wiedzieliśmy od czego zacząć, ani jak zdobyć ich zaufanie. Z
nowymi tożsamościami udaliśmy się do różnych ośrodków miejskich porozsiewanych
po całym kraju. Mi trafiła się Topeka, w stanie Kansas.
Musieliśmy zacząć od zera, od samego parteru, się znaczy -
od przekazywania dokumentów rządowych. Przełożeni dostarczali nam informacji,
które jednocześnie były wystarczająco bezpieczne i atrakcyjne, aby można było
nimi handlować. Pośredników niewiele obchodziło kim się jest, ani co się robi -
spotkania w ciemnych zaułkach, szybka wymiana, i już cię nie ma. Wiedzieliśmy,
że takie działanie do niczego nas nie doprowadzi.
Nie mogliśmy przycisnąć któregoś z pośredników, bo
wystawilibyśmy się jak na widelcu. Ale oni też musieli mieć kogoś nad sobą,
prawda? Pajęczyna Charlotty była zbyt rozległą siecią, aby mieć u siebie
wolnych strzelców, którym nigdy do końca nie można zaufać.
Po dwóch miesiącach wymiany informacji, szczęście się do nas
w końcu uśmiechnęło. A tak właściwie, to do mnie. Podczas jednego ze spotkać
pośrednik złapał mnie za ramię i zagadał, czy może nie chciałbym zarobić trochę
więcej grosza, jako jeden z nich. Chociaż w środku wszystko we mnie krzyczało,
ze stoicką miną odpowiedziałem, że rozważę tę propozycję. Nie minął tydzień, a
już oblatywałem pierwszych klientów.
Hierarchia w Pajęczynie Charlotty nie była specjalnie
skomplikowana. Pośrednik , następnie Szefunio, który pilnował swoją własną
grupkę pośredników . Psy, czyli przydupasy Wielkiego Joego - no i w końcu
Wielki Joe. Nazwa mówi chyba sama za siebie.
Przyznać wam się muszę, że miałem prawdziwą smykałkę do
gangsterskiego świata. Pierońsko dobrze szło mi wpasowanie do ich standardów i
w przeciągu pół roku stałem się Szefuniem. Sztuka ta, oprócz mnie, udała się
także trzem Szarlotkom.
Chociaż, tak jak już wspominałem, w Pajęczynie Charlotty
niezwykle starannie dbano o anonimowość i brak sytuacji do dostarczenia
dowodów, w poszczególnych miastach raz w miesiącu odbywały się zebrania Szefuni
z pośrednika, natomiast raz do roku miało miejsce wielkie zebranie, wielka heca
- pogadanka z Wielkim Joem.
Wstęp na nią miały wszystkie Psiaki oraz po jednym Szefuniu
wytypowanym z każdego miasta. Zgadnijcie, kto został wytypowany z Topeki w
Kansas.
FBI piało z zachwytu. Wiedzieliśmy, że oto nadeszła nasza
szansa, aby się ujawnić i raz na zawsze zakończyć działalność Pajęczyny
Charlotty. Plan był prosty, pochwycić jak najwięcej jej członków, ale co
najważniejsze - pochwycić Wielkiego Joego.
Całe FBI zostało postawione na nogi, wszystko omówione do
najmniejszego szczegółu, plan działania, wydawać by się mogło, bez żadnej
dziurki, wszystkie ewentualności rozważone. Jednak nie mogliśmy przewidzieć
jednej rzeczy. Że tym razem to nas mógł ktoś zdradzić.
Krótko po rozpoczęciu zebrania rozpętało się piekło. Główna
siła wściekłości, z oczywistych względów, skoncentrowała się na mnie oraz
pozostałych Szarlotkach. W niewielkiej, piwnicznej przestrzeni strzelanina to
niczym znalezienie się w bębnie wirówki z kamieniami. Nasze posiłki zareagowały
szybko, jednak o parę chwil za późno. Nieumyślnie, lecz na oczach wszystkich,
jedna z moich kul dosięgła klatki piersiowej Wielkiego Joego.
Pomimo tego, że plan nie poszedł po naszej myśli, całą misję
mogliśmy uznać za... prawie udaną. Herszt bandy został zlikwidowany, a ponad
trzy czwarte zarządu wyłapane i bez ceregieli wsadzone do kicia. Ale
wiedzieliśmy, że ocalali będą szukali zemsty.
I to właśnie ta część, w której wyjaśnia się jak znalazłem
się tu, gdzie się znalazłem.
Aby uniknąć kolejnych niewyjaśnionych zaginięć i
tajemniczych śmierci, wszyscy agenci musieli zostać objęci programem ochrony
świadków, czyli powiedziawszy po waszemu, zapaść się pod ziemię. Dlatego też
rozstaliśmy się w pełnym profesjonalizmu spokoju i każdy z nas przywdział nową,
w moim przypadku niezwykle zakręconą maskę.
Nasuwa się oczywiste pytanie, po jaką cholerę udaję świrusa
tyle czasu?
Niedobitki z Pajęczyny Charlotty to niezwykle pamiętliwe,
wredne i łaknące zemsty typy. Rozsadzenie od środka nielegalnej organizacji,
której byli częścią, sprawiło, że świat zwalił im się na głowę, nie wspominając
już o tym, że to kula z mojego pistoletu pozbawiła ich pracodawcy. Na przestrzeni lat kilkakrotnie podejmowali
próbę odnowienia działalności, na próżno. Chociaż za każdym razem ich plany
były zduszane w zarodku, pewne było, że gdyby tylko któryś z dawnych agentów
wychylił czubek nosa, straciłby go razem z resztą głowy. I chociaż ich zerowa
aktywność w ciągu ostatnich pięciu lat uśpiła czujność FBI, ja nie dałem się
nabrać. Już parę razy starałem się nadaremnie zwrócić uwagę moich przełożonych
na pewne niepokojące oznaki, pojawiające się z coraz większą częstotliwością na
terenie całego kraju. Jednakże według uzyskanej, nawiasem mówiąc niezbyt uprzejmej
odpowiedzi, rzekomo: "za bardzo rzuciła mi się na mózg moja przybrana
tożsamość". Za każdym razem, wbrew zasadom logiki, negowali moje dowody,
które jednoznacznie wskazywały na to, że problem sprzed lat powrócił, być może
stając się jeszcze większym wrzodem na tyłku!
Kiedy tylko zrozumiałem, że nie mam co liczyć na pomoc
dawnych współpracowników, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Ułożyłem
plan, zebrałem środki, wytypowałem odpowiednie jednostki i zaaranżowałem to
spotkanie. Teraz wasza kolej."
__________________________________________________
No, wreszcie jest!
Trochę mi to zajęło, za co z góry przepraszam, ale ostatnie tygodnie były tragiczne, jeśli chodzi o moje natchnienie do ubierania myśli w słowa.
Mam nadzieję że się podoba i zachęcam do komentowania! :D
Mickii
O.O no nieźle szukać w psychiatryku agentów ? Nawet ja bym na to nie wpadła a mam dziwne pomysły ( nawet bardzo dziwne:P) Rzeczywiście skończyłaś w makabrycznie ciekawym momencie :p Cała historia z pajęczyną Charlotty? Chylę czoła nieźle, nieźle :D Ale już widzę goluma prowadzącego ( bądź raczej prowadzącą) śledztwo Hahaha, sama myśl powoduje histeryczny śmiech. Kurcze wstawiłaś rozdział akurat jak mi się komputer naprawił ( choć nie sam się popsuł trochę mu pomogłam, potem była chęć wyrzucenia przez okno ale musiałam iść do pracy gdzie przemyślałam sprawę i stwierdziłam, że nie wyrzucam bo znając moje szczęście spadnie komuś na łeb. na szczęście jeszcze działa. Z podkreśleniem na jeszcze czyt jak łap nie wsadzę :D)
OdpowiedzUsuńWyrzucić komputer?! Tak nie można, a gdzie by powstawało Twoje opowiadanie? (na które czekam i czekam i doczekać się nie mogę :D). W rozdziale niezbyt się popisałam kreatywnością jeśli chodzi o nazwy (Szefunie? bicz plys...) ale byłam już naprawdę zdesperowana. xd Wielkie dzięki za komentarz! :D
Usuńprzez ten złom zwany kompem już nowy rozdział szlak trafił piszę jeszcze raz XD jest nadzieja że dzisiaj o normalnej porze wstawię :P
Usuńszalona kobietko kiedy nowy rozdział bo tęsknie za Albercikiem XD
OdpowiedzUsuńMiałam okroooopny zastój w pisaniu, ale mam nadzieję, że już w nadchodzącym tygodniu coś się pojawi. :D
Usuń