piątek, 27 lutego 2015

6. Historia Śliskiego Jima.

"Nie oczekuję, że z miejsca uwierzycie w moją historię, a nawet poważnie bym się zdziwił, gdyby tak właśnie było. Zapewne uznacie mnie za skończonego wariata" - mój ironiczny śmiech - "ale uprzejmie proszę was o wstrzymanie się z pytaniami aż do samego końca.
Zacząć musimy od tego, że niezależnie, co sobie wyobrażacie, nie spędziłem całego życia na lekach psychotropowych. Nieco ponad piętnaście lat temu, kiedy byłem kwitnącą trzydziestką, zdawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Co tu dużo mówić, piekielnie mi się powodziło. Suma na koncie była więcej niż zadowalająca, w garażu stał samochód pierwszej nowości, a ja sam właśnie stałem się jednym najmłodszych tajniaków w historii FBI zaangażowanych w tak poważną sprawę, jaką było rozpracowanie Pajęczyny Charlotty.
Jak się zapewnie domyślacie, mało to ma wspólnego z tym przesłodzonym filmem familijnym.
Pajęczyna Charlotty spędzała sen z powiek dziesiątkom osób na różnych szczeblach rządowych i policyjnych. Była to nieoficjalna nazwa tajnej grupy, złożonej ze szpiegów, zdrajców i innych rodzajów szumowin, które za nic mają patriotyzm i dobro swojej ojczyzny. Ich działalność polegała głównie na sprzedawaniu wszystkim zainteresowanym tajemnic rządowych, planów i dokumentów, które miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego, oczywiście za rozsądną cenę. Możecie się zastanawiać skąd zdobywali tak cenny materiał przetargowy. Tak jak już wspominałem - opłacani szpiedzy, głównie zdrajcy, urzędnicy na wysokich pozycjach, ciągnący do pieniędzy niczym pszczoły do miodu. Bylibyście naprawdę zszokowani, gdybym wymienił chociażby kilka głównych nazwisk, często przewijających się podczas wieczornych wiadomości.
Oczywiście działania Pajęczyny Charlotty nie ograniczały się tylko do Stanów Zjednoczonych, lecz coraz szybciej szerzyły się na skalę światową. Ich oddziały powstawały w każdym państwie, z którego dany klient pragnął uzyskać informacje. Lepka, niepozorna, lecz zabójcza w swoich skutkach sieć konsekwentnie oplatała cały glob.
Rozpracowanie tej nielegalnej organizacji było niczym syzyfowe prace. Miejsca spotkań nie były regularne, nigdy nie odbywały się w tym samych miejscach, a łącznicy, pośredniczący pomiędzy doręczycielami a klientami zmieniali się jak w kalejdoskopie - rzadko kiedy jedna osoba rozmawiała dwa razy z tym samym człowiekiem, niezależnie czy dostarczał on informacji, czy je nabywał. Wszystko odbywało się twarzą w twarz, żadnych e-maili, telefonów, czatów internetowych - nic co mogłoby nam zapewnić materiał dowodowy. A co najważniejsze - żadnych świadków.
Skąd więc w ogóle wiedzieliśmy, że takie coś istnieje i rozgrywa się nagminnie dzień w dzień, tuż pod naszymi węszącymi nochalami? Cóż, w każdym łańcuchu znajdzie się słabe ogniwo, które prędzej lub później pęknie. Tym ogniwem był Marshall Hall, pracownik Białego Domu, który sam się do nas zgłosił i jak na spowiedzi opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział, podczas rocznej współpracy z członkami Pajęczyny.
Pomimo zapewnionej mu ochrony dwa dni później zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Dzięki jego zeznaniom mogliśmy przejść do działania. Wyjście było tylko jedno - wmieszanie się w szeregi i zostanie jedną z Szarlotek (tak nazywali się agenci działający w terenie nad rozpracowaniem grupy od środka). Do tego zadania oddelegowana została dziesięcioosobowa grupa specjalna, której miałem zaszczyt być częścią.
Zadanie do łatwych nie należało. Pomimo cennych wskazówek, tak naprawdę nie wiedzieliśmy od czego zacząć, ani jak zdobyć ich zaufanie. Z nowymi tożsamościami udaliśmy się do różnych ośrodków miejskich porozsiewanych po całym kraju. Mi trafiła się Topeka, w stanie Kansas.
Musieliśmy zacząć od zera, od samego parteru, się znaczy - od przekazywania dokumentów rządowych. Przełożeni dostarczali nam informacji, które jednocześnie były wystarczająco bezpieczne i atrakcyjne, aby można było nimi handlować. Pośredników niewiele obchodziło kim się jest, ani co się robi - spotkania w ciemnych zaułkach, szybka wymiana, i już cię nie ma. Wiedzieliśmy, że takie działanie do niczego nas nie doprowadzi.
Nie mogliśmy przycisnąć któregoś z pośredników, bo wystawilibyśmy się jak na widelcu. Ale oni też musieli mieć kogoś nad sobą, prawda? Pajęczyna Charlotty była zbyt rozległą siecią, aby mieć u siebie wolnych strzelców, którym nigdy do końca nie można zaufać.
Po dwóch miesiącach wymiany informacji, szczęście się do nas w końcu uśmiechnęło. A tak właściwie, to do mnie. Podczas jednego ze spotkać pośrednik złapał mnie za ramię i zagadał, czy może nie chciałbym zarobić trochę więcej grosza, jako jeden z nich. Chociaż w środku wszystko we mnie krzyczało, ze stoicką miną odpowiedziałem, że rozważę tę propozycję. Nie minął tydzień, a już oblatywałem pierwszych klientów.
Hierarchia w Pajęczynie Charlotty nie była specjalnie skomplikowana. Pośrednik , następnie Szefunio, który pilnował swoją własną grupkę pośredników . Psy, czyli przydupasy Wielkiego Joego - no i w końcu Wielki Joe. Nazwa mówi chyba sama za siebie.
Przyznać wam się muszę, że miałem prawdziwą smykałkę do gangsterskiego świata. Pierońsko dobrze szło mi wpasowanie do ich standardów i w przeciągu pół roku stałem się Szefuniem. Sztuka ta, oprócz mnie, udała się także trzem Szarlotkom.
Chociaż, tak jak już wspominałem, w Pajęczynie Charlotty niezwykle starannie dbano o anonimowość i brak sytuacji do dostarczenia dowodów, w poszczególnych miastach raz w miesiącu odbywały się zebrania Szefuni z pośrednika, natomiast raz do roku miało miejsce wielkie zebranie, wielka heca - pogadanka z Wielkim Joem.
Wstęp na nią miały wszystkie Psiaki oraz po jednym Szefuniu wytypowanym z każdego miasta. Zgadnijcie, kto został wytypowany z Topeki w Kansas.
FBI piało z zachwytu. Wiedzieliśmy, że oto nadeszła nasza szansa, aby się ujawnić i raz na zawsze zakończyć działalność Pajęczyny Charlotty. Plan był prosty, pochwycić jak najwięcej jej członków, ale co najważniejsze - pochwycić Wielkiego Joego.
Całe FBI zostało postawione na nogi, wszystko omówione do najmniejszego szczegółu, plan działania, wydawać by się mogło, bez żadnej dziurki, wszystkie ewentualności rozważone. Jednak nie mogliśmy przewidzieć jednej rzeczy. Że tym razem to nas mógł ktoś zdradzić.
Krótko po rozpoczęciu zebrania rozpętało się piekło. Główna siła wściekłości, z oczywistych względów, skoncentrowała się na mnie oraz pozostałych Szarlotkach. W niewielkiej, piwnicznej przestrzeni strzelanina to niczym znalezienie się w bębnie wirówki z kamieniami. Nasze posiłki zareagowały szybko, jednak o parę chwil za późno. Nieumyślnie, lecz na oczach wszystkich, jedna z moich kul dosięgła klatki piersiowej Wielkiego Joego.
Pomimo tego, że plan nie poszedł po naszej myśli, całą misję mogliśmy uznać za... prawie udaną. Herszt bandy został zlikwidowany, a ponad trzy czwarte zarządu wyłapane i bez ceregieli wsadzone do kicia. Ale wiedzieliśmy, że ocalali będą szukali zemsty.
I to właśnie ta część, w której wyjaśnia się jak znalazłem się tu, gdzie się znalazłem.
Aby uniknąć kolejnych niewyjaśnionych zaginięć i tajemniczych śmierci, wszyscy agenci musieli zostać objęci programem ochrony świadków, czyli powiedziawszy po waszemu, zapaść się pod ziemię. Dlatego też rozstaliśmy się w pełnym profesjonalizmu spokoju i każdy z nas przywdział nową, w moim przypadku niezwykle zakręconą maskę.
Nasuwa się oczywiste pytanie, po jaką cholerę udaję świrusa tyle czasu?
Niedobitki z Pajęczyny Charlotty to niezwykle pamiętliwe, wredne i łaknące zemsty typy. Rozsadzenie od środka nielegalnej organizacji, której byli częścią, sprawiło, że świat zwalił im się na głowę, nie wspominając już o tym, że to kula z mojego pistoletu pozbawiła ich pracodawcy.  Na przestrzeni lat kilkakrotnie podejmowali próbę odnowienia działalności, na próżno. Chociaż za każdym razem ich plany były zduszane w zarodku, pewne było, że gdyby tylko któryś z dawnych agentów wychylił czubek nosa, straciłby go razem z resztą głowy. I chociaż ich zerowa aktywność w ciągu ostatnich pięciu lat uśpiła czujność FBI, ja nie dałem się nabrać. Już parę razy starałem się nadaremnie zwrócić uwagę moich przełożonych na pewne niepokojące oznaki, pojawiające się z coraz większą częstotliwością na terenie całego kraju. Jednakże według uzyskanej, nawiasem mówiąc niezbyt uprzejmej odpowiedzi, rzekomo: "za bardzo rzuciła mi się na mózg moja przybrana tożsamość". Za każdym razem, wbrew zasadom logiki, negowali moje dowody, które jednoznacznie wskazywały na to, że problem sprzed lat powrócił, być może stając się jeszcze większym wrzodem na tyłku!

Kiedy tylko zrozumiałem, że nie mam co liczyć na pomoc dawnych współpracowników, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Ułożyłem plan, zebrałem środki, wytypowałem odpowiednie jednostki i zaaranżowałem to spotkanie. Teraz wasza kolej."

__________________________________________________

No, wreszcie jest!
Trochę mi to zajęło, za co z góry przepraszam, ale ostatnie tygodnie były tragiczne, jeśli chodzi o moje natchnienie do ubierania myśli w słowa. 
Mam nadzieję że się podoba i zachęcam do komentowania! :D
Mickii

5 komentarzy:

  1. O.O no nieźle szukać w psychiatryku agentów ? Nawet ja bym na to nie wpadła a mam dziwne pomysły ( nawet bardzo dziwne:P) Rzeczywiście skończyłaś w makabrycznie ciekawym momencie :p Cała historia z pajęczyną Charlotty? Chylę czoła nieźle, nieźle :D Ale już widzę goluma prowadzącego ( bądź raczej prowadzącą) śledztwo Hahaha, sama myśl powoduje histeryczny śmiech. Kurcze wstawiłaś rozdział akurat jak mi się komputer naprawił ( choć nie sam się popsuł trochę mu pomogłam, potem była chęć wyrzucenia przez okno ale musiałam iść do pracy gdzie przemyślałam sprawę i stwierdziłam, że nie wyrzucam bo znając moje szczęście spadnie komuś na łeb. na szczęście jeszcze działa. Z podkreśleniem na jeszcze czyt jak łap nie wsadzę :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrzucić komputer?! Tak nie można, a gdzie by powstawało Twoje opowiadanie? (na które czekam i czekam i doczekać się nie mogę :D). W rozdziale niezbyt się popisałam kreatywnością jeśli chodzi o nazwy (Szefunie? bicz plys...) ale byłam już naprawdę zdesperowana. xd Wielkie dzięki za komentarz! :D

      Usuń
    2. przez ten złom zwany kompem już nowy rozdział szlak trafił piszę jeszcze raz XD jest nadzieja że dzisiaj o normalnej porze wstawię :P

      Usuń
  2. szalona kobietko kiedy nowy rozdział bo tęsknie za Albercikiem XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam okroooopny zastój w pisaniu, ale mam nadzieję, że już w nadchodzącym tygodniu coś się pojawi. :D

      Usuń

Jeśli przeczytana historia coś w tobie poruszyła - zostaw ślad. Każdy komentarz jest dla mnie bezcenny.