niedziela, 1 lutego 2015

5."Tymi słowami rozpoczęła się najdziksza podróż mojego życia. "

- Albercie, chciałbyś się z nami czymś dzisiaj podzielić? 
- Podziękuję. 
- Może w końcu opowiesz nam coś o sobie? 
- Za krótko się znamy, amigo. 
- Jak ci minął dzień, Albercie?
- Wspaniale, na śniadanie była owsianka.
Terapeuta sapnął zirytowany i podrapał się po szyi. Każda sesja wyglądała identycznie, według podanego u góry wzorca. Michael Novak, który na wstępie z przemiłym uśmiechem kazał zwracać się do siebie po imieniu, z każdym kolejnym dniem zdawał się tracić zachomikowane w nim pokłady uprzejmości i cierpliwości względem mej osoby. Nie dziwiłem mu się, w końcu to nie jego wina, że jakiś siedemnastoletni choleryk niszczył mu ambicje bycia opiekunem grupy, która robi największe postępy i otwiera się na innych. 
Siedzieliśmy w okręgu na krzesełkach - dwadzieścia osób w wieku od siedemnastu do, tak na moje oko, pięćdziesięciu lat. Według poczynionych przeze mnie obserwacji jedna czwarta grupy kompletnie nie wiedziała co się wokół nich dzieje, jedna piąta ucinała sobie dwugodzinną drzemkę, dwie ósme zdawały się być we własnym świecie, jedna dwudziesta miała to kompletnie gdzieś, a dwie czterdzieste bezskutecznie podrywały biednego pana terapeutę Michaela Novaka. 
Zgadza się, pod dwoma czterdziestymi ukryła się Sméagol. 
Całą resztę trudno było przydzielić mi do jednej docelowej grupy. 
No, ale wracając do Sméagol. Przyznać muszę, że amory osoby chorej na rozdwojenie jaźni, w przypadku, kiedy jednej Jody podoba się obiekt westchnień, a drugiej wręcz przeciwnie, były zjawiskiem niezwykłym i wartym dłuższej obserwacji. Biedny terapeuta Novak, swoją drogą młody wciąż, trzydziestoletni człowiek, starał się jednocześnie opanować harmider panujący w sali, prowadzić z kimś dialog i delikatnie odpierać wieszającą się jego ramienia Jody. 
- James, to może ty z nami porozmawiasz?
- O ja cię, Michael, ale ty masz ma bicki - Sméagol zatrzepotała rzęsami, robiąc maślane oczy, a chwilę potem skrzywiła się z niesmakiem i odsunęła na krześle. - Oczu nie masz?! Przecież to chuderlak jakich mało! - No ale weź zobacz na jego słodki uśmiech...  - Tak słodki, że aż się można porzygać. 
Zarechotałem pod nosem, kiedy Jody raz po raz zaczepiała, to znowu odskakiwała od naszego terapeuty jak oparzona. Spojrzał na mnie, wysyłając niemy sygnał S.O.S. Chyba wiedział, że ja jako jedyny mam na tyle trzeźwy umysł, żeby coś zdziałać. 
Wstałem, głośno szurając krzesłem po podłodze i krzyknąłem na całe gardło:
- Koniec sesji! 
Dwudziestoosobowe stadko świrusów poderwało się jak jeden mąż i rzuciło w stronę drzwi. Po terapii zawsze był podwieczorek w formie puddingu - najlepszego puddingu jaki kiedykolwiek pieścił moje kubki smakowe. Chyba jedyna dobra rzecz serwowana przez tutejszą kuchnię. 
- Teoretycznie nie powinienem kończyć zajęć przed czasem, ale praktycznie, to wielkie dzięki - Novak podszedł do mnie i uśmiechnął się z zakłopotaniem. 
- Spoczko koczko, Mike - klepnąłem go po ramieniu. 
- Chyba powinienem poprosić ją o przeniesienie do innej grupy - wymamrotał pod nosem. 
- Sądzę, że w tym przypadku nawet przeniesienie do innego szpitala by nie pomogło. Jesteś dla niej jak pierścień władzy, przyciągasz ją - znowu zarechotałem z własnego żartu i nie czekając na reakcję poszedłem razem z resztą rozkoszować się waniliowym puddingiem. 

***


Mój nowy pokój w niczym nie przypominał starego. Poza standardowym wyposażeniem, które już wam wcześniej opisałem, i łóżkiem, nie było w nim praktycznie nic. Chyba, że do wyposażenia zaliczymy pająka, mieszkającego sobie w swoim pajęczym domu w rogu pod sufitem na lewo od okna. 
Pamiętając o dziwnej obietnicy Śliskiego Jima siedziałem na łóżku, w nerwowym odruchu kręcąc gumową bransoletką, na której napisane było moje imię i nazwisko, obowiązkowa część garderoby każdego pacjenta oddziału zamkniętego.
Tak na wypadek, gdybym zapomniał, jak się nazywam. 
Słoneczne popołudnie zamieniło się w nieprzyjemny, zasłany chmurami wieczór, a zasłany chmurami wieczór przemienił się w burzliwą noc. Wiatr i deszcz zacinał w okno znajdujące się za moimi plecami, a błyskawice co jakiś czas przecinały niebo, rozjaśniając pogrążony w mroku pokój i sprawiając, że rzucałem na podłogę nienaturalnie rozciągnięty cień. 
W pewnym momencie rozległo się głośne kliknięcie, które rozeszło się głośnym echem, wzmocnione identycznymi kliknięciami pozostałych drzwi, ciągnących się po obu stronach korytarza. Wybiła godzina dwudziesta druga, zamki w drzwiach zamknięte na amen - czas lulu i do łóżeczka. 
Zmarszczyłem brwi, niepewny, co w takiej sytuacji robić. Śliski Jim powiedział, że ktoś przyjdzie po mnie wieczorem, a jak dla mnie, wieczór już dawno minął. 
Oczywiście istniała też ewentualność, że Śliski Jim był po prostu Śliskim Jimem, czyli psycholem do kwadratu a całą tą historię zmyślił sobie na poczekaniu. Jednak jego pewność siebie i świadome, inteligentne spojrzenie sprawiały, że wciąż czekałem na tajemniczego gościa. 

Z półdrzemki wyrwało mnie kliknięcie, oznaczające otwarte drzwi. Gwałtownie otworzyłem oczy i czekałem, podczas gdy ktoś po drugiej stronie powoli nacisnął klamkę i tyłem wszedł do pokoju. 
Szczena mi opadła, kiedy się odwrócił. 
Przede mną stało ludzkie odwzorowanie Johnny'ego Bravo. 
Gościu był po prostu identyczny. Napakowany, z kwadratową, męską szczęką, której mogłem mu tylko pozazdrościć i blond włosami fantazyjnie ułożonymi na głowie. Brakowało mu jedynie okularów i czarnego podkoszulka. 
- Albert Iwanow? 
Przytaknąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej. 
- Chodź za mną - skinął głową w moją stronę i nie patrząc za siebie wyszedł na korytarz. 
Po krótkiej chwili zwątpienia poderwałem się z łóżka, cicho zamknąłem drzwi i truchtem podbiegłem do Johnny'ego. Podejrzliwie spoglądałem na kamery, w równych odstępach zawieszone przy suficie. 
- Odciąłeś je, czy co? - spytałem, chcąc się dowiedzieć, dlaczego nikt nie reaguje na nasz nocny spacer. 
- Kiedy nie ma nikogo po drugiej stronie, czyli mnie, są bezużyteczne. 
- A nagrania? Przecież to się nagrywa. 
- Wiem jak odwalić swoją robotę. Niech się o to twoja popaprana głowa nie martwi.
Zmarszczyłem brwi, gotowy się odszczeknąć, ale w końcu dałem sobie spokój. Mówił tak wypranym z emocji głosem, że chyba nawet nie zdał sobie sprawy, że mnie obraził. 
- Gdzie idziemy? 
- Zaraz się dowiesz - na wszystkie moje pytania odpowiadał, nawet nie racząc zerknąć przez ramię. Po prostu parł przed siebie sadząc długie susy tymi swoimi wysportowanymi nogami. Patrząc na jego opięte białą koszulką plecy zacząłem żałować, że nie przykładałem się bardziej na zajęciach sportowych.
Szpital psychiatryczny nocą był całkowicie innym miejscem. Chociaż z niektórych pokoi wydobywały się niepokojące odgłosy, za oknami wciąż szalała burza, a nasze buty wydawały skrzypiące dźwięki w kontakcie z linoleum , to jednak panowała cisza i spokój. Wydawał się opuszczony, niezamieszkany, a przecież rezydowało w nim tyle niestabilnych dusz. 
W trakcie wędrówki nie natknęliśmy się na nikogo. Wciąż podejrzliwie zerkałem na kamery, ale skoro nie było po drugiej stronie nikogo, kto mógłby podnieść alarm, nie stanowiły dla nas żadnego zagrożenia. Reszta nocnej zmiany chrapała sobie gdzieś pewnie w kantorku. 
W końcu zatrzymaliśmy się przed drzwiami w korytarzu odchodzącym od sali dziennej. Johnny bez wahania nacisnął klamkę (nie wiem czego się spodziewałem, może jakiegoś kasła do wystukania?) i wpuścił mnie przodem. 
Trochę czasu zajęło mi zorientowanie się, że pokój, do którego weszliśmy, to tak naprawdę sala, w której odbywały się moje terapie grupowe. Zwykle zalane słońcem pomieszczenie wyglądało całkowicie inaczej ze szczelnie zasuniętymi żaluzjami i zapaloną na suficie tylko jedną lampą, która oświetlała jedynie ustawione na środku w okręgu krzesełka, całą resztę pozostawiając pogrążoną w mroku. 
Stanąłem jak wryty, kiedy zobaczyłem, kto na tych krzesełkach zasiada. 
Sméagol. Sophie. No i oczywiście Śliski Jim. 
- Wróciłeś - westchnęła Jody, uśmiechając się anielsko w stronę Jonny'ego Bravo. Mój przewodnik skrzywił się i zajął miejsce jak najbardziej oddalone od swojej adoratorki, która błyskawicznie przesiadła się i przykleiła do jego ramienia. 
- Taki umięśniony - wyszeptała. 
O dziwo druga Jody nie miała nic przeciwko. 
Cóż, przynajmniej Michael miał problem z głowy. 
- Siadaj, Iwanow - odezwał się Śliski Jim. 
Przycupnąłem na krzesełku nieopodal Sophie, uśmiechając się do niej niepewnie. Odpowiedziała mi przerażonym spojrzeniem swoich wielkich oczu i jeszcze mocniej przytuliła Yogiego do piersi. 
- Więc... - zacząłem - po co się tu zebraliśmy w tak... nietypowym gronie?
Śliski Jim westchnął ciężko i pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach.
- Nie będę owijał w bawełnę, bo nie mamy na to czasu. Chcę wam coś zaproponować i mam szczerą nadzieję, że mi nie odmówicie. Obecny tu z nami Kenneth jest już wtajemniczony we wszystkie szczegóły.
Parsknąłem śmiechem. 
- Kenneth? Serio? KENneth?
- Coś nie pasuje? - warknął. 
- Najpiękniejsze imię na świecie - zaświergotała Sméagol. Kenneth zerknął na nią z niesmakiem.
- Wracając do mojej propozycji - wtrącił się Śliski Jim. - Zanim cokolwiek wam powiem musicie mi obiecać, że nic z tego, co za chwilę usłyszycie, nie opuści tego pokoju. 
W pokoju zapadła grobowa cisza, co jeszcze bardziej podkreśliło wagę jego słów. Spojrzeliśmy po sobie - Sméagol, Sophie i ja - niepewni, co odpowiedzieć. Wariat czy nie, zabrzmiało to naprawdę groźnie. Ale w milczeniu podjęliśmy zgodną decyzję, bo, do diabła, co mieliśmy do stracenia? 
- Obiecujemy - przyrzekliśmy chórem. Sophie niepewnie, Sméagol z szerokim uśmiechem na ustach, a ja odrobinę podejrzliwie. 
Tymi słowami rozpoczęła się najdziksza podróż mojego życia. 


________________________________________________________

Wiem, przerwałam w kijowym momencie, ale przynajmniej napięcie będzie zachowane. :D
Z całego serca dziękuję za wszystkie komentarze. Na każdy z nich staram się odpowiedzieć, nawet jeśli z drobnym (2-tygodniowym) opóźnieniem. 
Cieszy mnie też wzrastająca liczba wyświetleń i obserwatorów. ^^
Ciąg dalszy, pewnie tak jak zwykle, w przeciągu dwóch tygodni. Być może uda mi się szybciej, jednak nic nie obiecuję, bo dzisiaj pożegnałam ferie i od jutra znowu do szkoły. ;_;
Gorące pozdrowienia!
Mickii

6 komentarzy:

  1. Ken ? hahaha imię idealne dla tego typu człowieka co to z cartoon network się urwał XD Choroba uwielbiam to opowiadanie i tak szybko mi się zawsze kończy ;(
    Albert ma genialną drużynę pierścienia z golumem na czele XD Zaraz padnę bez kitu XD Widząc takich ekhm niezrównoważonych ludzi ciekawa jestem co takiego z Albertem jest nie halo, przecież to najnormalniejszy człowiek z tej grupy ba bardziej chorzy od niego chodzą na wolności :p Mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział bo w takim momencie zakończyć to masakra noooo :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, Drużyna Pierścienia, lepiej nie mogłaś tego określić. :D
      Twoje komentarze są zawsze tak pełne entuzjazmu, że uwielbiam je czytać po parę razy. :P
      Kontynuacja przewidziana na ten weekend, zajęło mi to maaaaase czasu (tak samo jak odpisanie na komentarze, za co z góry przepraszam :<) ale w końcu dzisiaj siadłam i coś naskrobałam. Jutro się dopracuję i będzie picuś glancuś. ^^
      Ogromne dzięki za komentarz i gorące pozdrowionka. :D

      Usuń
  2. Strasznie podoba mi się twoje opowiadanie. Trafiłaś w mój gust, czyli nietuzinkowe, zbzikowane postacie, które tak lubię, że sama, w miarę możliwości zapisuję w moim bazgrolniku :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie z odrobiną nietuzinkowości to moja specjalność. ^^
      Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy, że moi bohaterowie wkradli się do Twojego serca (i bazgrolnika :D). Na ten weekend przewidziany ciąg dalszy historii.
      Pozdrowionka i dziękuję bardzo za komentarz.;>

      Usuń
  3. No nie powiem, że opowiadanie ciekawe jest. Jestem osobą trochę zbzikowaną więc no fajnie się czyta i no ogółem pisz dalej :) Nie komentowałem lecz czytałam i nominuje cię do Liebster Award. Więcej na moim blogu :)
    http://mystery-of-puppeteer.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za nominację i cieszę się, że moja zbzikowana historia się podoba. :D Przepraszam, że moje odpisuję z takim opóźnieniem, ale czasami naprawdę trudno ogarnąć choć trochę czasu.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. ^^

      Usuń

Jeśli przeczytana historia coś w tobie poruszyła - zostaw ślad. Każdy komentarz jest dla mnie bezcenny.