Mickii
_______________________________________________
Zapadłem się w swoim fotelu na sali dziennej tak głęboko, że
chyba głębiej się nie dało. Potarłem szczypiące z niewyspania oczy i głośno
ziewnąłem, dając możliwość podziwiania wnętrza mojej bajeczne buzi. Nie, żeby
ktoś zwracał na to uwagę.
Wczorajsza noc był co najmniej... dziwna. Kiedy Śliski Jim
zakończył swoją nieprawdopodobną opowieść, zapadła cisza, której nie przerwał
nikt przez bite 5 minut. Nawet Jody (obydwie jej wersje) siedziała cicho.
A potem po prostu wstałem i wyszedłem.
Co innego miałem zrobić? Co powiedzieć? Były agent FBI
(informacja wątpliwa) zwraca się z prośbą do grupy czterech osób, składającej
się z trzech pacjentów szpitala psychiatrycznego oraz chodzącej wersji
Johnny'ego Bravo, o pomoc w dobiciu międzynarodowej szajki przestępczej.
Brzmi logicznie.
Przez resztę nocy gapiłem się w sufit nie mogąc powstrzymać
gonitwy myśli w mojej głowie. Nie mogłem uwierzyć gościowi ze względów
oczywistych, ale z drugiej strony... chciałem mu uwierzyć. Po tym jak
przenieśli mnie na oddział zamknięty wiedziałem, że nikłe są szanse na
wydostanie się z tego przeklętego miejsca, więc, nawet jeśli wszystko okaże się
nieprawdą, nikogo nawet nie zdziwi odwalenie przeze mnie takiej kaszany.
Kątem oka zarejestrowałem ruch po mojej lewej stronie, a
zaraz potem przysiadły się Smeagol razem z Sophie, która po swojemu tarmosiła
biednego miśka.
- Ciężka noc, świrusie? - zapytała kąśliwie Jody, wskazując
na moje podkrążone oczy.
W odpowiedzi ponownie ziewnąłem, otwierając buzię najszerzej
jak się dało.
Prychnęła i pokręciła z niesmakiem głową, po czym nagle
spoważniała.
- Co o tym myślisz?
Nie musiała mówić, że chodzi jej o wczorajszą wariacką
propozycję.
- Nie mam pojęcia - przetarłem twarz dłonią. - W miejscu
takim jak to zaufaniem nie obdarza się pierwszej lepszej osoby.
- Też tak sądzę, ale z drugiej strony - co możemy stracić?
Każdy z nas ma przed sobą niezbyt świetlaną przyszłość w pokoju z zakratowanym
oknem.
Spojrzałem na nią szeroko otartymi oczami, zdziwiony jej
racjonalną wypowiedzią, a także brakiem kąśliwych komentarzy.
- Jesteś dzisiaj jakoś dziwnie zgodna z samą sobą -
zauważyłem.
Parsknęła śmiechem.
- Po prostu mamy takie samo zdanie w tej sprawie.
- Ja tam pojadę - odezwała się znienacka Sophie.
Uniosłem brwi
zdziwiony stanowczością w jej głosie.
- Wydajesz się niezwykle pewna swojej decyzji.
Wzruszyła ramionami, nie podnosząc wzroku.
- Jodie ma rację, a Yogi twierdzi tak samo. Za dwa tygodnie
skończę siedemnaście lat, od czterech siedzę tutaj i nic nie zapowiada, aby
miało się coś zmienić. Nawet jeśli cała sprawa nie wypali, to i tak w oczach
ludzi jesteśmy skończonymi wariatami.
Jakby wypowiedziała moje myśli na głos, ale zamiast tego
wypaliłem jak skończony idiota:
- Wyglądasz na młodszą.
Spojrzała na mnie jeszcze bardziej otwierając swoje i tak
już wielkie oczy, po czym zarumieniła się lekko i ze wzmocnioną natarczywością
skupiła się na uchu miśka.
Smeagol spojrzała na nas z wymowną miną po czym wyskoczyła z
tak sprośnym żartem, że nie będę go przytaczał, aby nie skazić waszej psychiki.
Mogę tylko powiedzieć, że miałem niesłychanie przemożną ochotę starcia jej tego
uśmieszku z twarzy, ale oczywiście się powstrzymałem. Bo tak właśnie postępują
dżentelmeni. A ja byłem i jestem dżentelmenem.
- Śliski Jim mówił coś jeszcze po moim wyjściu? - wycedziłem
przez zęby, kiedy Jody w końcu się uspokoiła i wytarła załzawione od śmiechu
(bliżej mu było do żabiego rechotu) oczy.
- Powiedział że da nam jeden dzień do namysłu -
odpowiedziała Sophie. - I że cały plan ma odpicowany na picuś glancuś.
- Picuś glancuś?
- Jego słowa, nie moje. - Zaśmiała się widząc moją minę.
- Ale jak on właściwie to sobie wyobraża? - Sfrustrowany
wyrzuciłem ręce do góry i z powrotem opadłem na oparcie fotela. - I dlaczego
sam nie ma zamiaru się narażać?
- Miałeś wczoraj zatkane uszy, matole? - Zgryźliwa natura
Jody w końcu się odezwała. - Niedobitki z Pajęczyny Charlotty go nienawidzą i
wiedzą jak wygląda, co, nawet zważywszy na to ile lat już minęło, daje
mieszankę wybuchową. Poza tym FBI cały czas ma na niego oko, a jeśli tylko da
dyla, domyślą się, że ma zamiar na własną rękę ponownie rozpracować Pajęczynę.
Myślisz, że pozwolą mu tak sobie swobodnie hasać? My będziemy tylko paczką
świrusów, którym jakimś cudem udało się nawiać z wariatkowa. - Dzięki,
mądrzejsza strono mnie. - Się wie, siostro.
- Nie musisz się tak od razu wymądrzać - burknąłem,
pokazując język jak dziecko.
- A co będzie tym naszym cudem, dzięki któremu uciekniemy z,
podkreślam, oddziału zamkniętego? - wtrąciła Sophie.
Jody wzruszyła ramionami.
- Na pewno ma to jakiś związek z - oczy jej się rozmarzyły -
cudnie umięśnionym Kennethem.
- Co się stało z Michaelem? - spytałem rozbawiony.
Machnęła lekceważąco ręką.
- Nie rozgrzebujmy przeszłości. I tak by nam nie wyszło. Za
bardzo się narzucał.
Sophie zamaskowała śmiech napadem kaszlu, nawet podskakujący
w jej ramionach Yogi wydawał się być rozbawiony.
Smeagol prychnęła urażona.
- Co wy gówniarze wiecie o miłości, co?
- Widzę, że zacieśniacie więzi.
O wilku mowa. Kenneth 'Johnny Bravo' stanął obok nas z
rękami założonymi na piersi, co jeszcze bardziej uwydatniło jego i tak
uwydatnione bicepsy.
- Kenuś - zagruchała Smeagol - jak miło nam cię widzieć.
- James chciałby wiedzieć, jaka jest wasza decyzja -
oznajmił, całkowicie ignorując swoją adoratorkę.
Znowu spojrzeliśmy po sobie, tak jak wczoraj wieczorem, a
właściwie to tylko ja i Sophie, bo moja nowa koleżanka borykająca się z
rozdwojeniem jaźni była całkiem pochłonięta chłonięciem wzrokiem dolnych partii
ciała Kena. Główka Yogiego niemal niezauważalnie przytaknęła. A więc
postanowione.
- Za tobą to i na koniec świata, Kenuś - oznajmiłem, czując,
jak ogarnia mnie podniecenie. Wreszcie coś się działo.
Patrząc na to teraz, z perspektywy czasu, mogę z ręką na
sercu powiedzieć, że była to jedna z najgorszych decyzji w moim w końcu nie tak
krótkim życiu. Ale wiedząc to co wiem teraz postąpiłbym tak samo?
Bez wahania.